Kiedy idzie się z zapaloną świecą przy wietrznej pogodzie albo na deszczu, trzeba ją otoczyć dłonią, zasłonić przed uderzeniami powiewu, uważnie patrzeć czy nie zaczyna przygasać. Taka jest natura płomienia: gdy się mocno roznieci, jest potężną siłą, rozprzestrzeniającą się w błyskawicznym tempie. A w innych warunkach wymaga wiele starań i uważności, by nie zagasł.
Płomień wiary i miłości Bożej jest także potężną siłą: to on jest u początku każdego dzieła w Kościele, w życiu świętych – tych znanych i nieznanych. Rozprzestrzenia się po świecie, rozpalając coraz to nowe serca. Są jednak i takie momenty, gdy zdaje się, że zaraz zgaśnie, targany wichurą przeciwności. Potrzeba wtedy ochronić go z największą uważnością, tak jak się dba o najbardziej drogocenny skarb.
Święto Ofiarowania Pańskiego ukazuje nam Tego, który jest Światłością na oświecenie pogan i chwałą Izraela. Ale w tym momencie, który opisuje Ewangelia, jest niemowlakiem na rękach Mamy. Nie umie mówić ani chodzić. Żeby nie rodzice, sam nie przyszedłby do świątyni. Symeon i Anna rozpoznają w Nim Boga i oczekiwanego Mesjasza, choć jest zupełnie zależny od tych, którzy się Nim opiekują. Z czasem rozpali świat swoją miłością, tutaj potrzebuje ochrony i troski.
I taki Bóg mieszka w naszych sercach, pobudza do małych i wielkich rzeczy, ale potrzebuje naszej uważności na Jego obecność, potrzebuje naszej troski o własną duszę, która jest Jego sanktuarium.
Obyśmy my – osoby konsekrowane, które obchodzą swoje święto – były uważnymi strażnikami płomienia wiary, który został nam powierzony. Obyśmy odpowiadając na Bożą łaskę coraz bardziej płonęły, a nie dymiły. Oby Pan posłużył się tym płomieniem do wypełniania swoich zamiarów.