W języku polskim mamy tę trudność, że „modlić się” jest gramatycznie tzw. czasownikiem zwrotnym: „modlić się” to u nas jak „myć się”, „pokazać się” – czynność zwrócona do samego siebie, skupiona na samym sobie. W rzeczywistości modlitwa jest z istoty swojej relacją międzyosobową, i to skoncentrowaną na Kimś drugim. A przynajmniej powinna być. Inaczej jest tylko kręceniem się wokół siebie samego, jak pies wokół własnego ogona. W takim wypadku, kiedy to jest modlitwa prośby, traktujemy Boga jak automat sprzedający czekoladę: nacisnąć guziczek, i już mamy, a jeśli nie mamy, to się skarżymy na usterki.
A kiedy to ma być modlitwa dziękczynienia czy uwielbienia, to tak starannie przez cały czas sprawdzamy, czy aby przeżywamy ją należycie, że w końcu robi się z tego modlitwa do własnej modlitwy. W sumie, do siebie. Wychodzi ktoś z kaplicy zadowolony, że tak się ładnie modlił, aż mu łzy popłynęły… To chyba do tych łez się modlił. O przeżycie mu chodziło, o duchową przyjemność. Do siebie się modlił. Są ludzie, którzy się modlą dla zdobycia osobistej doskonałości, i nazywają tę doskonałość „świętością”. Usiłują rozwinąć w sobie życie modlitwy mniej więcej tak, jak można próbować rozwijać w sobie jakąś pożądaną cechę, na przykład krzepę fizyczną albo silną wolę. W takim wypadku „JA” jestem w centrum uwagi: moja korzyść, moje udoskonalenie, moje uspokojenie, moje zdrowie fizyczne albo duchowe, moja duchowa przyjemność. Ale to nie jest modlitwa; albo może i jest, ale znowu do siebie samego. Istotą prawdziwej modlitwy jest zwrot mojego „ja” do TY, i to TY niewidzialnego. I nie chodzi o to, żeby coś osiągnąć, coś dla siebie uzyskać, niezależnie od tego, czy to miałoby być ziemskie powodzenie, czy też duchowe sukcesy; tylko odwrotnie: żeby się oddać. Do pełnej dyspozycji, na przepadłe. I pies drapał moją aureolę: szkoda czasu na mizdrzenie się przed duchowym lustrem i sprawdzanie, czy już wyrosła.
To fragment jednej z konferencji, którą wygłosiła siostra Małgorzata Borkowska OSB do kleryków seminarium diecezjalnego w Szczecinie podczas Dnia Skupienia w dn. 19–20 stycznia br. Siostra została poproszona przez Rektora alumnów o podzielenie się doświadczeniem wiary z punktu widzenia kobiety, siostry zakonnej. Cieszymy się, że dyskusje wywołane publikacją książki siostry Małgorzaty „Oślica Balaama” owocują bardzo ważnymi spotkaniami ze kandydatami do kapłaństwa, które służą koniecznej refleksji nie tylko wokół tematu kaznodziejstwa, ale wokół Osoby Boga i teologii o Nim mówiącej. Ksiądz albo się chce modlić, albo nie… Teologia, która rodzi się z miłości do osobowego Boga Trójedynego – to stwierdzenie, chyba najtrafniej streszcza przesłanie, które siostra Małgorzata skierowała do młodzieży duchownej. W imieniu naszej siostry dziękujemy za to zaproszenie, gościnność, życzliwość.
Powołanie zakłada relację osobową: ktoś woła, ktoś jest wołany. Nie wolno obierać życia kapłańskiego czy zakonnego bez świadomości tej relacji, bez świadomości wezwania ze strony Boga i bez woli odpowiedzi z naszej strony. W praktyce, nie wolno obierać stanu duchownego po to tylko, żeby znaleźć styl życia, który by odpowiadał mojemu usposobieniu, albo żeby się urządzić, albo żeby wyjechać za granicę, albo żeby należeć do zgromadzenia, którego członkowie (to autentyczne) jeżdżą ładnymi autami. „Nie wolno” w tym sensie, że wprawdzie można tak zrobić, i zdarza się, ale skutki są z reguły tragiczne. Człowiek, który obiera stan duchowny dla osiągnięcia ziemskiego celu, po jakimś czasie zwykle ten cel osiąga; i potem szuka sobie następnych, a ponieważ jego życie jest jednym wielkim kłamstwem, najczęściej te następne cele są jeden gorszy od drugiego, aż wreszcie dochodzi do tragedii, albo i skandalu. Taki poślizg w dół na siedzeniu może się zdarzyć nawet autentycznie powołanemu, jeśli traci z oczu swoje powołanie; a cóż dopiero takiemu, któremu Bóg nie obiecał na tej drodze pomocy, i któremu się wydaje, że świat jest jego i że to on w nim ustala reguły gry, jak sam zechce.