Przez „śluby” rozumiemy obietnice złożone Bogu. I to jest rzecz odwieczna, stara jak wszystkie religie; na przykład w religii greckiej i rzymskiej jeśli człowiek chciał coś osiągnąć, a szanse były, powiedzmy, niepewne – to obiecywał bogom, albo któremuś konkretnemu bogu, taką a taką ofiarę za spełnienie się swoich pragnień. A potem, jeżeli się spełniły, miał obowiązek rzeczywiście taki dar złożyć. To było na ogół jakieś bydło ofiarne; w zależności od zamożności mogła to być jedna jałówka albo i sto (stąd nazwa hekatomba: ofiara stu). W każdym razie była to jakaś transakcja, całkiem konkretna, coś za coś. Trochę bardziej skomplikowana była sprawa ofiar w religii Izraela, bo tam to nie zawsze była transakcja. Tam był przede wszystkim obowiązek składania Bogu ofiar dlatego po prostu, że Mu się kult należy. Był więc codzienny kult świątynny, jeden baranek rano, a drugi wieczorem; i było też powiedziane, że trzy razy w roku każdy Izraelita ma zjawić się w świątyni i nie będzie wtedy przychodził z pustymi rękami. Jednego mogło być stać na miarę mąki, a innego na piętnaście (na przykład) krów, czy byków, czy owiec… (Raczej zresztą byki niż krowy były faworyzowane jako ofiara w Izraelu.) W każdym razie, cokolwiek składano, składano takie ofiary nie dlatego, że ktoś chciał coś uzyskać, tylko jako wyraz czci, wyraz uznania praw Bożych nad człowiekiem. Oczywiście były także ofiary obiecywane w zamian za coś. (Czasami całkiem głupio, jak w wypadku Jessego, który obiecał ofiarę z człowieka, i do tego z człowieka, który akurat wyjdzie mu przeciw po zwycięstwie. A wyszła jego jedyna córka, i co było robić? To jednak stało się w czasie, w którym Izrael był pod wyraźnym wpływem sąsiednich kultów pogańskich. Bo Pismo Święte przecież tego nie nakazuje; Objawienie Boże nie nakazywało; to tylko w pogańskiej myśli można było uznać ofiarę z człowieka za miłą Bogu.)
W każdym razie nakazane przez Prawo ofiary miały przede wszystkim sens kultowy. Natomiast te prywatne, dobrowolne, bywały często kultowe, a również często dziękczynne, w odpowiedzi – na przykład – na jakąś spełniona prośbę. Brać się musiały oczywiście z własności prywatnej, ze stanu posiadania. Co człowiek miał, to ofiarowywał, wedle możności: bogatszy barana, uboższy gołębia… Ale czy to była baryłka oliwy, bo przecież i oliwa, i sól, i mąka były składane w ofierze, czy to było coś ze stad swoich, czy cokolwiek; choćby nawet i wino, bo były i ofiary „płynne” – tak czy inaczej, dawało się coś ze swego, i tym samym rezygnowało się z tego samemu. Jeśli ofiara była całopalna, to tego barana już dotychczasowy właściciel nie zje; jeśli była biesiadna, tenże właściciel tracił z niej przynajmniej części spalone i części należne kapłanom.
Więc przez ślub rozumiemy obietnicę złożoną Bogu. Obietnicę ofiarną. Nasze śluby dotyczą jednak przede wszystkim nas samych, naszego życia i postępowania. Przecież ślubowanie, że się będzie tak a tak żyło, i to zawsze, to jest kwestia postępowania, obejmuje moją osobę, a nie tylko to, co posiadam, co mam w kieszeni. Owszem, jakiś wpływ na stan posiadania śluby zakonne mają, choćby ślub ubóstwa; ale ofiara z takich czy innych praw własności to już jest dla nas rzecz wtórna, po prostu konsekwencja ofiary właściwej. A ta obejmuje przede wszystkim styl życia, intencje, cele / Małgorzata Borkowska OSB