Wielu kaznodziejów zupełnie, jak się zdaje, nie widzi potrzeby rozwoju duchowego i tylko wciąż zachęca nas, żebyśmy wróciły do pierwotnej, nowicjackiej gorliwości; żebyśmy na przykład, odnawiając śluby, złożyły je tak samo, jak za pierwszym razem; zakładając najwyraźniej, że za pierwszym razem składałyśmy je idealnie z powodu entuzjazmu. Więc pytam: i tylko tyle? Kiedy się składa pierwsze śluby, a nawet jeszcze wieczyste, człowiek rzeczywiście entuzjazmu ma furę, ale to jest entuzjazm szczenięcy, bez doświadczenia. Coś niecoś trudności już się liznęło, coś niecoś się ich jeszcze mgliście przewiduje, i to wszystko. Po kilkudziesięciu latach, odnawiając profesję, mówiąc Bogu ponownie TAK, mówi się to już zupełnie inaczej. Ma się za sobą te lata doznawania własnej słabości, ma się te „trudności”, ogólnie dawniej pojmowane, przetłumaczone teraz na bardzo bolesny konkret zewnętrzny i wewnętrzny, którego na początku w ogóle się nie przeczuwało. To jest już całkiem inne TAK; czy więcej warte, sam Bóg tylko wie, ale na pewno mniej uczuciowe, bardziej wolitywne, głębsze. Entuzjazmu może być mniej, przeżycia mniej, ale chyba jedną właśnie z tych rzeczy, których nas bieg lat uczy, jest zasada, że Boga nie trzeba przeżyć, ale uwielbić. Przeżywa się coś; uwielbia się Kogoś. (więcej…)