Jedną z największych pomyłek, kiedy mówimy lub myślimy o pustyni i pustelnikach, byłoby mniemać, że życie pustelnicze jest kompletną samotnością. Wprawdzie pewien starzec mawiał, że mnich jest „samotny przed obliczem Samotnego”, ale mawiał to do uczniów, których najwyraźniej miał przy sobie; więc albo własnej nauce nie był wierny, albo też jego słowa należy rozumieć jako nakaz ciągłej koncentracji serca na Bogu, nie zaś fizycznego odosobnienia. Całkowite i pełne odosobnienie zdarzało się niesłychanie rzadko, i nigdy nie było ostateczne: zawsze w końcu znaleźli się jacyś uczniowie lub coraz częstsi goście, a w końcu także mnisi-sąsiedzi. Nawet ci dwaj samotnicy, których abba Makary znalazł w stepach Sudanu, wędrujących razem ze stadem dzikich bawołów z pastwiska na pastwisko, tworzyli przynajmniej dwuosobową wspólnotę i musieli troszczyć się jeden o drugiego. Wielki Antoni zdołał ukryć się na długie lata, ale nie na zawsze, jak widać z faktu, że św. Atanazy zebrał bez trudu materiał do jego biografii i że tyle jego nauk zanotowano. Zresztą, co było możliwe jeszcze za czasów Antoniego, pierwszego z wielkich pustelników, to stało się nieosiągalne już w pół wieku później, kiedy jego naśladowcami zaludniły się te wszystkie części pustyni, gdzie jakoś udało się żyć. Skupiska mnichów były gęstsze lub bardziej rozrzucone, ale nawet w tym drugim wypadku zagęszczenie rosło. I szybko zrozumiano, że tak jest właśnie dobrze. Zacytujmy kilka pouczeń i opo­wieści.

Święty Doroteusz cytuje zasadę, głoszoną przez Ojców, że siedzieć w celi to jedna połowa, odwiedzać zaś starców – druga. I wyjaśnia, że samotna modlitwa i praca ustawiają człowieka wewnętrznie, ale dopiero kiedy przebywa on wśród innych ludzi, może sprawdzić, czy zdobyte w samotności skupienie było tylko kwestią nastroju, czy też autentycznym nawróceniem ducha. Inaczej mówiąc, mnich nawraca się w samotności, ale sprawdza się w społ­ecz­ności; i ryzykowałby wielką duchową szkodę, gdyby przed tym sprawdzianem uciekał. A mi­mo że społeczność, w której ów sprawdzian trzeba było przeprowadzać, była zespołem ludzi zjednoczonych wspólnym dążeniem i wspól­ną miłością do Boga, nie była to wcale cieplarnia i sprawdzian nie był łatwy. Wiedział o tym ów mnich, któremu na widok braci niosących zmarłego wyrwała się uwaga, że trudniej jest znosić żywych. Czasem bywało nawet dla indywidualnych możliwości za trudno, i mamy także i taką opowieść, jak to pewien samotnik, który dotychczas żył wśród dzikich zwierząt, na starość przyłączył się do wspólnoty, ale w niej nie wytrzymał i trzeba go było zwolnić, żeby mógł z powrotem odejść pomiędzy bawoły. Niemniej na pustyni przeważało przekonanie, zdobyte drogą doświadczenia, że wspólnota jest mnichowi potrzebna w pierwszym okresie jego życia dla formacji, żeby nie zszedł na jakieś manowce, a następnie jako sprawdzian jego cnoty. W tym sensie prawdziwe było mnisze przysłowie, że „od bliźniego pochodzi zbawienie”.

Gdyby któregoś ze starców zapytano, co najważniejsze jest dla życia modlitwy, niewątpliwie odpowiedziałby (ku zdumieniu wielu słuchaczy, szukających jakiegoś wzniosłego wtajemniczenia), że najważniejszy dla życia modlitwy jest nasz stosunek do bliźniego. Uczył na przykład abba Nil, że modlitwa jest dzieckiem łagodności i opanowania; i że cokolwiek się z zemsty uczyniło bliźniemu, to staje się przeszkodą potem w naszej modlitwie.


Fragment z książki Abba, powiedz mi słowo. O autorce: Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wiekuCzarna owcaOślica Balaama, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka. Nie tak dawno wydaliśmy publikację Sześć prawd wiary oraz ich skutki.