Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie (Mt 5,3).

Jedną z istotnych cech tego szczytowego kodeksu prawa Chrystusowego, jakim są Błogosławieństwa, jest, że nie istnieją żadne szczegółowe przepisy wykonawcze, które by regulowały konkretne jego stosowanie. Nie istnieje więc żaden bezpieczny kąt, żadna możliwość powiedzenia sobie: odtąd-dotąd, na tyle (i nie więcej) muszę się oderwać od ziemskich skarbów, żeby mi się Królestwo niebieskie należało. Z drugiej strony nie istnieje też żadna granica nadziei, pokładanych w owym Królestwie.

I teraz wszystko zależy od naszej wiary. Ktoś może sobie wyobrazić beczkę bez dna, którą kazano mu zapełnić coraz to nowymi wyrzeczeniami, wrzucać do niej wszystko, co ceni i co mu jest w życiu miłe, a to pod grozą utraty zbawienia. A ktoś inny może sobie wyobrazić dom Ojca, do którego przedziera się jakby przez gęsty las, wyplątując się z tego wszystkiego, co go zatrzymuje i wikła.

Czeka Ojciec i czeka nasze dziedzictwo. A szczegółowych przepisów nie mamy! Mógłby ktoś myśleć, że jeśli złoży śluby zakonne, to już właśnie ma w kieszeni pierwsze Błogosławieństwo. Ale i w najsurowszym monasterze czy pustelni także musi coś jeść, czymś się okryć, w czymś mieszkać, na czymś spać, i bywa (przed czym od wieków przestrzegają nas Ojcowie pustyni), że ten, kto odrzucił olbrzymi majątek, przywiąże się do jakiegoś drobnego sprzętu tak, że się z nim rozstać nie potrafi. A i tak bywa, że się ktoś przywiąże do własnego wzorowego ubóstwa i biada, jeśli mu szafarz zechce zamienić pękniętą miskę na całą.

Więc nie ma miary ani szczegółowych ustaw. Jest Ojciec i jest nasze dziedzictwo w Jego domu.

I jest ten świat, piękny, bo wyszedł z ręki Ojca, bo prześwietlony promieniami wieczności, piękny i cenny, bo stanowi drogę do dziedzictwa – ale nie nasz.

Każdemu z nas wypadło używać po drodze jakiejś jego cząstki. Używając jej z dziękczynieniem i rezygnując z niej spokojnie, kiedy trzeba, zachowujemy serce wolne i oczy utkwione w naszym prawdziwym dziedzictwie. I chyba tylko wtedy właśnie, kiedy sobie niczego nie przywłaszczamy, potrafimy naprawdę zobaczyć piękno wszystkich stworzeń. Ptak przysiadł na oknie: nie jest mój, więc nie spróbuję go zatrzymać, ale właśnie tym bardziej mogę się nim zachwycić.

W praktyce oczywiście nikt nie jest zupełnie oderwany. Oscylujemy wiecznie gdzieś w pół drogi między uwikłaniem a wolnością, albo z braku przekonania, albo z braku woli, albo ze zniechęcenia czy zmęczenia. Z tamtej strony życia musi to wyglądać bardzo zabawnie, ale Bóg się nie śmieje. Sam doświadczył ludzkiej kondycji, ludzkiej niepełności. Być aniołem to trochę jak być zegarem: nastawiono i chodzi, i wszystko wie, co mu potrzebne.

Być człowiekiem to wieczna niepewność: wiedza przez pół, świadomość przez pół, wola przez pół i skutek do ostatniej chwili nieprzewidziany. Może właśnie dlatego Chrystus na pierwszym miejscu postawił to Błogosławieństwo, które zachęca nas do przekroczenia naszej niepełności.


Wcześniejsze:


Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wiekuCzarna owcaOślica Balaama, Jednego potrzeba, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka. Nie tak dawno wydaliśmy publikację Sześć prawd wiary oraz ich skutki.